Człowiek, istota pozbawiona kłów, pazurów i ciepłego futra, nie jest przez naturę najlepiej wyposażony do walki o przetrwanie. Od pradziejów środkiem zaradczym na tę niedoskonałość jest powierzanie swego losu siłom nadprzyrodzonym. Łowiectwo jest jedną z najstarszych form działalności człowieka. W pradziejach szczęście łowieckie decydowało o przeżyciu. Można postawić tezę, iż pierwsi "pozaziemscy opiekunowie", patroni myśliwych pojawili się w momencie, w którym nasz przodek wymyślił maczugę.
Myśliwi od najdawniejszych czasów aż do dziś zabiegali o wsparcie swoich patronów. Na przestrzeni dziejów, w zależności od stopnia rozwoju ludzkości, obowiązującej religii, czy nawet mody opiekunowie łowców zmieniali się. Współcześnie w kulturze europejskiej nie jedynym, ale głównym, najpowszechniejszym patronem myśliwych, pośrednikiem między łowcą i Stwórcą, jest święty Hubert.
Hubert jest postacią historyczną. Żył ok. 1300 lat temu na terenie dzisiejszej Belgii. Data jego urodzin nie jest precyzyjnie określona. Różne źródła podają, że było to ok. roku 655. Hubert był potomkiem królewskiego rodu Merowingów. Ważną personą na dworze króla Thierry III. Ożenił się z przedstawicielką jednego z najznamienitszych rodów tamtejszej części Europy w VII wieku, córką Pepina z Heristal. Istnieje aż 7 biografii Huberta, pisanych między wiekiem VIII i XVI. Na ich podstawie można przyjąć, że Hubert wiódł uporządkowane, bogobojne, życie arystokraty. Przełom nastąpił po sześciu latach małżeństwa. W chwili, gdy żona Huberta musiała wyjechać w długą podróż do swej chorej matki. Na kilka miesięcy Hubert został - jak można to określić współczesnym językiem - słomianym wdowcem. Z wolności tej zaczął korzystać. Żywot wypełniały mu całonocne biesiady w towarzystwie druhów z książęcej drużyny. Dnie spędzał na polowaniach. W łowach zupełnie się zatracił. Polował bez opamiętania. Nie przestrzegał nawet zasady, by dzień święty święcić.
I stało się ! Według różnych źródeł miało to miejsce w dzień Bożego Narodzenia, lub w Wielki Piątek roku - tu też różne wersje - 683, lub 695. Hubert wraz z drużyną wyruszył w lasy Gór Ardeńskich na konne polowanie na jelenie. W pewnej chwili orszakowi jeźdźców ukazał się ogromny biały jeleń - dziesiątak. Hubert ruszył konno za zwierzem. Towarzysze zostali daleko w tyle. Pościg trwał wiele godzin. W pewnym momencie zwierz sam zatrzymał się na leśnej polanie. Także koń Huberta stanął, jak wryty. Psy, towarzyszące księciu, nie chciały atakować zwierza. Hubert dostrzegł, że pośrodku jeleniego wieńca żarzy się świetlisty krzyż.
Wówczas jeleń przemówił ludzkim głosem :
- Hubercie, czemu niepokoisz biedne zwierzęta, a nie dbasz o zbawienie duszy ?
Hubert zsiadł z konia, rzucił się na kolana i zapytał :
- Panie, co mam robić ?
Jeleń odrzekł :
- Jedź do Maastricht, do mego sługi Lamberta, on powie ci, co masz uczynić.
Lambert był wówczas biskupem Maastricht i Liege. Hubert został księdzem, ulubieńcem biskupa. Po męczeńskiej śmierci Lamberta ówczesny papież Sergiusz I konsekrował Huberta na biskupa i odtąd to właśnie Hubert był ordynariuszem diecezji Maastricht i Liege. Hubert zmarł około roku 727. Krótko po śmierci nasz bohater został kanonizowany i , jako święty, ustanowiony został przez Kościół patronem myśliwych. Oficjalny wpływ na szybką kanonizację i przyporządkowanie Hubertowi myśliwych miała jego przygoda na polowaniu, po której tak zmieniło się jego życie. Znaczenie też miały rozliczne cudy, przypisywane Hubertowi. Włókna ze stuły Huberta uznawano za skuteczne lekarstwo przeciwko chorobie, dotykające przede wszystkim myśliwych - przeciw wściekliźnie. Nitki należało wszyć w skórę czoła pokąsanego przez wściekłe zwierzę.
Ciało Huberta było wielokrotnie ekshumowane. Ostateczna przeprowadzka szczątków Huberta do bazyliki w miasteczku dziś noszącym nazwę Saint Hubert miała miejsce prawdopodobnie 3. listopada. Inne źródła podają, że 3. listopada to dzień śmierci Huberta. W każdym razie to właśnie ten dzień jest świętem podopiecznych Huberta - myśliwych. Cudowna stuła biskupa do dziś przechowywana jest w Saint Hubert, zaś grób dawnego hulaki i myśliwego to współcześnie cel pielgrzymek braci łowieckiej z całej Europy.
Tyle stare przekazy. Krytycy opowieści o św. Hubercie twierdzą, że, istotnie, mógł on widzieć jelenia z krzyżem pośrodku wieńca, ale nie była to cudowna wizja, lecz deliryczny obraz, jaki się zrodził w jego przealkoholizowanej głowie. Potwierdza to w pewnym stopniu fakt, że i współcześni myśliwi po biesiadach, kończących łowy, czyli po tzw. ostatnim miocie, widują podobno zjawiska nie mniej niewyobrażalne. Sceptycy twierdzą przy tym, że tak szybka kanonizacja Huberta nie była spowodowana wysoką oceną przemiany duchowej i późniejszym świątobliwym życiem. Była to raczej operacja politycznej natury, zręcznie przeprowadzona przez ówczesny Kościół. Chodzi o to, że w tym czasie nie było jedynego, głównego i potężnego patrona myśliwych. Łowcy powierzali swe myśliwskie szczęście różnym nadprzyrodzonym opiekunom. Nierzadko pogańskim. Kościół nie zamierzał tolerować takiej niesubordynacji. Tym bardziej, że dotyczyło to myśliwych, czyli najznamienitszej części społeczeństwa. Prawo polowania przysługiwało bowiem w tamtych czasach i w tej części Europy wyłącznie możnowładcom. Hubert do tego celu nadawał się idealnie.
Bez względu na ocenę i prywatny stosunek do legendy św. Hubert obecnie jest najpopularniejszym patronem braci łowieckiej całej Europy. 3. listopada to święto myśliwych. W tym dniu, na cześć patrona, urządza się najważniejsze, najbardziej okazałe i uroczyste polowanie. Często poprzedzone mszą świętą w intencji przyrody i myśliwych. Bywa, że nabożeństwo celebrowane jest nie w kościele, lecz w terenie, przy śródleśnych kapliczkach, poświęconych właśnie Hubertowi. Msza Hubertowska to bodaj jedyne nabożeństwo, w trakcie którego w świątyni mogą być obecne zwierzęta, związane z polowanie: psy, sokoły a nawet konie. Ciekawostką może być to, że w Polsce kult św. Huberta i tradycja polowań hubertowskich są stosunkowo młode. Sięgają XVIII wieku. Przywieźli je do naszego kraju królowie sascy.
Pamiątką po postaci św. Huberta jest wizerunek jeleniego wieńca ze świetlistym krzyżem. Pewnym odstępstwem od legendy jest to, że współczesny "jeleń hubertowski" ukazywany jest jako dwunastak. Zwierz, którego widział patron myśliwych, podobno był dziesiątakiem. Poroże jelenia ze świetlistym krzyżem stało się emblematem większość organizacji łowieckich prawie wszystkich krajów europejskich. Jest także godłem Polskiego Związku Łowieckiego.
Kto poza Hubertem ? W mitologii starożytnej Grecji opiekunką łowów i zwierzyny była Artemida, ukazywana jako młoda dziewczyna z łukiem, której towarzyszy łania. Starożytni Rzymianie przejęli wraz z kulturą Greków także ich wierzenia. U Rzymian jednak ta sama Artemida zwała się Dianą. W przedchrześcijańskiej Polsce opiekę nad łowcami sprawowała boginka Dziewanna. Obok niej cześć oddawano patronom łowieckim mniejszej wagi - np. Radygostowi, który czczony był przede wszystkim jako bożek gościnności. Pokłony od myśliwych odbierał także bożek Światybor.
Hubert miał także konkurentów już w czasach chrześcijańskich. Bliscy myśliwskim sercom byli św. Michał i św. Jerzy. Najsłynniejszy, plasowany tuż za Hubertem, jest jednak św. Eustachy. Śmiało można powiedzieć, że przed ustanowieniem Huberta jako oficjalnego patrona myśliwych tę funkcję w świecie chrześcijańskim spełniał właśnie św. Eustachy. Był on wysokim dowódcą wojskowym w czasach rzymskiego cesarza Trajana. Zwał się pierwotnie nie Eustachy, lecz Placyt. I jemu, tak jak Hubertowi, na polowaniu ukazał się jeleń z krzyżem pośrodku wieńca. Zwierz ludzkim głosem nakazał przejście na nową wiarę, co Placyt uczynił. Gdy wódz wrócił z kolejnej wyprawy wojennej cesarz Trajan już nie żył. Rzymem rządził okrutny cesarz Hadrian. Hadrian wystawił ucztę na cześć swego wodza. Jednak gdy dowiedział się o tym, że Placyt przeszedł na chrześcijaństwo - wymyślił straszliwą zemstę. Rzucił późniejszego patrona łowców, wraz z całą jego rodziną, na pożarcie lwom.
Te jednak nie tylko nie rozszarpały nieszczęśników, lecz podeszły do ludzi i zaczęły się łasić, jak psy. Wówczas cesarz nakazał rozgrzać do czerwoności ogromny spiżowy posąg wołu. Ofiary wrzucono to takiego krematorium. Placyt zginął w męczarniach. Po kilku godzinach wydobyto ciała. Okazało się wówczas, że są one nietknięte, bez jakichkolwiek śladów choćby najmniejszych oparzeń. To zdarzenie sprawiło później, że Placyt, już jako Eustachy, wyniesiony został na ołtarze.
Wspomnieć jeszcze trzeba o patronie sokolników, czyli myśliwych, którzy do polowania wykorzystują specjalnie ułożone, wytresowane ptaki drapieżne. Mowa o św. Bawonie. Bawon był wielkim
pasjonatem sokolnictwa. Oskarżono go jednak o kradzież niezwykle cennego sokoła- białozora. Kara mogła być jedna - śmierć. Bawon stał już pod szubienicą, gdy nagle wprost z chmur spłynął na ziemię rzekomo ukradziony ptak. Sokół usiadł na ramieniu Bawona. Był to oczywisty znak niewinności. Bawon, którego do tej pory bogobojnego życia nie wiódł, nawrócił się. Został nawet zakonnikiem. Kanonizowano go szybko po śmierci. Incydent z rzekomo skradzionym białozorem i późniejsza przemiana duchowa sprawiły, że Kościół ogłosił go patronem sokolników.